Prywatne zimne morze

Śniło mi się, że brat znajomej kupił ogromny kawałek morza. Nie wiem czemu, ale widać to ważne. Wiedziałem, że to zimne morze. Woda miała taki specyficzny kolor, była wzburzona. W jego część tego morza prowadziło ogromne molo. To wyglądało bardziej jak most, prawie jak 4 pasmowa autostrada, jednak był zadaszony w znacznej części, z licznymi odgałęzieniami w różnych kierunkach. Wszędzie było pełno ludzi. Spacerowali. On stwierdził, że nie ma problemu, sam nawet zachęcał turystów do spacerów. Szliśmy przez spory kawałek tego molo. Nagle on zniknął a ja doszedłem na drugi brzeg. Tam było jakoś mniej miło. Stare budynki, dość mroczna atmosfera. Nie chciałem tam zbyt długo przebywać. Idąc na molo, żeby wrócić spotkałem kolegę z dawnych lat, który prosił mnie o pomoc. Miał gruźlicę. Pokazywał mi zdjęcia RTG. Płuca miał podziurawione jak sito. Chciał, żebym go wyleczył.

JESTEM!

143 dzień medytacji w tym 23 dzień Kirtan Kriya. Wiele się zmienia. Sam jestem zaskoczony, tym co się przestawia i układa w mojej głowie. 12 lat zajęło mi dojście do tego momentu. Codziennej chwili dla siebie. Codziennego zadbania o siebie. Celowo nie użyłem “poświęcenia sobie czasu” ponieważ to co robię dla siebie to nie jest poświęcenie. To żaden heroiczny wyczyn ani coś niezwykłego. To po prostu jest miłość. Miłość do siebie. Jednak dopiero 12 lat różnych wydarzeń, Ceremonii, różnych ścieżek i potknięć doprowadziło mnie tutaj. Wiem, że to jest dopiero początek. Gdy licznik dobije do 240 włączę kolejne praktyki. Wszystko co przyniesie przestrzeń. Jestem otwarty i spokojny. Przez ostatnie dni obserwuję u siebie umiejętności, których wcześniej nie widziałem. Wszechogarniający spokój. Cokolwiek się dzieje, ktokolwiek próbuje wciągnąć mnie w swoje ciemne strony – jestem ponad to. Jak się okazuje najtrudniej było pogodzić się z tym, gdy robią to Ci, którym wydaje się, że zależy/zależało na mnie. Dziś to już jest bez znaczenia. Dziś nie dotyka mnie to prawie wcale. Prawie, bo są momenty, gdy zaskoczenie jest tak wielkie, że parę chwil zajmuje mi przerobienie tego. Parę chwil zanim mój wewnętrzny głos wychyli się spośród szumu sytuacji. I wtedy pojawia się spokój. Pojawia się energetyczna kopuła, która wchłania wszystko co złe, przerabia i wysyła do mnie to co dobre. Wiem już, że prawda się obroni sama. Wiem, że powtarzanie “kocham” nie spowoduje, że poczuję się kochany. Wiem, że “zależy mi” nie spowoduje, że będę czuł się potrzebny. Oczekiwania przestały istnieć. Oczekiwania to tylko nasze wyobrażenia o tym, jaki ktoś powinien, według nas być. To iluzja, bo ludzie, nawet Ci wydawałoby się najbliżsi, okazują się kimś innym, obcym. Gdy kurtyna oczekiwań znika pojawia się to, co jest naprawdę. Wtedy właśnie pomaga medytacja, dbanie o siebie samego. O swoją energię, o umysł. Wtedy wszystko co się dzieje, staje się tym, co przyjmuję tu i teraz. Od dawna czekałem na dzień, w którym mogę przed samym sobą powiedzieć, że żyję. Jestem. Świadomość JESTEM jest czymś niezwykłym, a jednocześnie tak prostym. Mogę także spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć, że osiągnąłem to, co powiedział Don Juan w książce Carlosa Castanedy:

Nie gniewam się nigdy na nikogo. Żadna istota ludzka nie jest w stanie uczynić nic na tyle ważnego, żeby wywołać mój gniew. Na ludzi można się gniewać jedynie wówczas, gdy uważa się, że ich czyny mają istotne znaczenie. Ja tak nie uważam.

12 lat zajęło mi osiągnięcie tego stanu. 12 pięknych lat. 12 dziwnych lat. 12 lat pracy, czasami ciężkiej, czasami mądrej. Dziś jestem tutaj. JESTEM! Na swojej drodze spotykałem ludzi, którzy świadomie lub nie, wpływali na moje postrzeganie tego co dzieje się w mojej głowie. Jedni nadawali na tych samych wibracjach, inni wprost przeciwnie. Jednak każdy, każdy z nich był częścią mojego procesu. Był drogowskazem na mojej drodze. Nie jestem, ani nigdy nie byłem Buddystą, ale gdzieś chyba przeczytałem, że to w filozofii buddyjskiej cel nie jest niczym istotnym. Droga którą się idzie jest można powiedzieć tym celem. Bo droga jest zmienna, jak woda w rzece. Nigdy nie jest taka sama. Ta zmienność powoduje, że droga, nasze wybory i decyzje, kształtują nasz Wszechświat, który wpływa na innych. Wdzięczność to uczucie które mnie wypełnia. Wdzięczność do siebie i Wszystkiego. Bo przecież Wszystko jest mną, a ja jestem Wszystkim. 

Węgry i ciągły terror

Bardzo nieprzyjemny sen. Byłem uczestnikiem, ale właściwie tylko umysłem. Widziałem wszystko oczami kogoś, kto był tam naprawdę. Węgry, jakiś dziwny czas. Wszędzie policja, inwigilacja. Grupka znajomych (w tym ta osoba, której oczami patrzyłem) ukrywali się w pustostanach, w piwnicach, czasami wręcz pod ziemią, w jakichś tunelach. Ciągły strach, ciągła ucieczka. Jakby był zakaz przemieszczania się. W pewnym momencie wszyscy byli w pokoju hotelowym. Totalna cisza. Jedna z par kochała się na krześle w rogu pokoju, inni czytali, ktoś był w łazience. Nikogo taki stan nie dziwił. Wszystko odbywało się w totalnej ciszy. Nagle pukanie do drzwi. W oczach wszystkich panika. Kobieta która kochała się ze swoim partnerem stanęła naga na środku pokoju, zaczęła się nerwowo wycierać ręcznikiem, z łazienki wyskoczył mężczyzna w dziwnym makijażu/charakteryzacji. Jakby miał iść na jakiś bal przebierańców. Wszyscy mieli przerażone oczy. On też gorączkowo zaczął zmywać makijaż. I tak cisza. Nie padło ani jedno słowo. Ani jeden dźwięk. Znów pukanie. Wszyscy wiedzą, że to policja/wojsko. Ci którzy rządzą, inwigilują. Terroryzują. Gdy wszystko wyglądało na “normalność” – ja, czyli osoba której oczami patrzyłem, otworzyłem/-łam drzwi. Nikogo już tam nie było. Korytarz był pusty. Cały sen był przeplatany miejscami, sytuacjami pełnymi strachu i chęci ukrycia się. Jednak scena w pokoju hotelowym była wiodącą.

Zamieszkałem na Betelgezie

Jechałem własnym samochodem do miejsca, które wskazywała mapa Google. Z systuacji wynikało, że nie jadę tam pierwszy raz, bo gdy google maps poprowadziło mnie na szutrową drogę pomyślałem, że nie mogę tędy jechać, bo ostatnio i tak musiałem zawracać i jechać inną drogą. Zawróciłem i pojechałem drogą którą miałem w pamięci. To taki wstęp, który pojawił się dopiero w środku snu.

Sen zaczął się od tego, że byłem w swojej samotni. Wymarzonym przeze mnie miejscu, po środku “nigdzie”. Mały budynek. Parterowy, surowy i ascetyczny, jednak bezpieczny i przytulny. Rozmawiałem ze starszym bratem przez telefon. Mówiłem, że jestem tu szczęśliwy. To wspaniałe miejsce. Nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie to, że znalazłem moją samotnię na Betelgezie! Ten dom na gwieździe już stał. Nie wiem czyj był, ale był pusty, otwarty. Gotowy do zamieszkania. Jedyny na całej gwieździe. Niesamowite było to, że powietrze (jeśli można tak to nazwać), było mlecznobiałe. Cały świat (w sensie w domu) wyglądał jakby ktoś podkręcił jasność w telewizorze. Wszystko było bardzo jasne, ale nie raziło. Było właśnie – takie mleczne. Jakby patrzeć przez mleczną szybę. Jednak to w niczym nie przeszkadzało. Było cicho, bezpiecznie i… normalnie. Brat nie mógł uwierzyć, że jestem tak daleko od planety :). Wracając do podróży autem. Okazało się, że znalazłem portal przez który podróżowałem. Rozmawiałem też z moim przyjacielem, astrologiem (takim prawdziwym, z ziemi, którego znam w realnym życiu). Mój przyjaciel sprawdzał dla mnie ruchy planet i wszystkiego co się dzieje we wszechświecie, żeby sprawdzić kiedy Betelgeza i Ziemia będą najbliżej siebie. To było dla niego takie naturalne. Nie dziwił się, że tam pomieszkuję. Powiedziałem, że jestem wdzięczny, ale to niepotrzebne. Portal którego używam po prostu zabiera mnie tam natychmiast. Podróż autem była właśnie podróżą do miejsca, gdzie znalazłem ten portal. Z sytuacji postoju w przydrożnym barze wynikało, że barman/właściciel znał mnie, wiedział kim jestem i gdzie mieszkam. Spotkałem dwóch mężczyzn, kierowców ciężarówek. Jeden z nich był niechętny, byłem ubrany bardzo kolorowo. Zapytałem, dlaczego ocenia mnie nic o mnie nie wiedząc. Powiedział, że nie lubi “innych”. Zapytałem wprost – czyli nie lubisz obcych, którzy odbiegają od Twojego wzorca. Powiedziałem, że jestem szamanem, podróżuję między wymiarami a czasami pomieszkuję na gwieździe. Czy to oznacza, że trzeba mnie nie lubić, bo jestem kolorowo ubrany? Nie pamiętam czy coś odpowiedział. Wyszedł z tym drugim, a ja powiedziałem do barmana, że czas na kawę, bo zaraz wyruszam 🙂

Magiczny, wspaniały i tak mocny sen. Pamiętam każdy szczegół, każdy kolor, każdą emocję. Ten sen dał mi potężną dawkę szczęścia, mocy i pewności, że to co robię ma sens 🙂

Robaki w prawej stopie

Cały sen był dość długi. Dużo ludzi, jakieś wesele, masa kobiet. Pan młody umięśniony niczym Adonis w samych szortach w otoczeniu tych kobiet. Spotykałem mnóstwo znajomych. To trochę jak urlop, trochę jak praca. Kąpałem się w jeziorze. Po wyjściu spostrzegłem, że moja prawa stopa jest nienaturalnie opuchnięta. Pomiędzy paluchem a palcem sąsiadującym zobaczyłem pod skórą robaka. Chciałem go ścisnąć, zatrzymać. Ale noga napęczniała jak balon. Puściłem – wróciła do normalnych rozmiarów. Jednak wciąż czułem te robaki. W pewnym momencie zobaczyłem, że w okolicach dużego palca, na górze przy ścięgnie wystaje ogonek tego robaka. Zacząłem znów go wyciskać i udało się. Jeden, drugi i później trzeci. Wszystkie udało się wycisnąć. Jeden z nich, ten pierwszy został wyciągnięty za ten wystający ogonek. Reszta została wyciśnięta przez dziurę po tym pierwszym.

Mantry, trans i buddyjski festiwal

Byłem nocą w jakimś mieście. Tłumy na ulicach. Wyszedłem z małego mieszkanka w dziwnej dzielnicy tego miasta. To właściwie pokoik bardzo niski, z malutkim oknem. Wejście przez ciasny korytarz z prawie pionową drabiną. Idąc przez miasto trafiłem na jakiś festiwal (chyba buddyjski). Wszędzie kolorowo ubrani ludzie, spotkałem kilka kobiet które miały książki w sanskrycie, pięknie zdobione. Rozmawiały ze sobą również w sanskrycie. Przepychałem się przez ten tłum chcąc dostać się na czoło pochodu. Gdy to już się udało wpadłem w trans. Cały pochód zatrzymał się, śpiewał mantry a ja byłem w coraz głębszym transie. Zmieniałem na ich oczach świat. Przesuwałem galaktyki, zmieniałem prawa fizyki, robiłem z tym światem co chciałem. W pewnym momencie byłem w kilku postaciach. Gdy trans się skończył obróciłem się. Tłum stał. Wszyscy byli bardzo szczęśliwi. Uśmiechnięci. Zobaczyłem w pierwszym rzędzie kolegę z którym nie raz i nie dwa uczestniczyliśmy w Ceremonii z Ayahuaską. Wracałem po tym wydarzeniu do tego pokoiku. Wejście do korytarza stało się jeszcze bardziej ciasne. Z trudem, szczebel po szczeblu wchodziłem na górę. Wejście do pokoiku  stało się tam ciasne, że nie byłem w stanie włożyć głowy. Obudziłem się. 

Baza na księżycu

Mieszkałem, lub zostałem wysłany aby mieszkać na księżycu. Pilotowałem mały wahadłowiec, jednoosobowy. Doleciałem na miejsce, ale władze księżyca chyba mnie nie chciały przyjąć. Strzelano do mnie, uciekałem, ukrywając się w ciemnościach i śnieżycy 🙂 Tak, padał tam śnieg. Mój wahadłowiec był jakby częścią mnie. Pilotowałem go myślami, mogłem reagować szybciej i lepiej niż jakikolwiek komputer. Później, sen stał się prawie świadomy. Nie było powiedziane we śnie, nie rozpoznałem, że to sen (jak to bywa, gdy śnię o windzie), jednak możliwość sterowania snem, nadludzkie możliwości mojego ciała, dały to przeświadczenie, że byłem na granicy rozpoznania.

Porządki w antykwariacie

Bardzo ciekawy i dobry sen. Śnił mi się magazyn/antykwariat. Wszystko było gotowe do wyniesienia. Były obrazy, pudła, tkaniny. Cała masa rzeczy, które ktoś gromadził. Gdy umarł ja dostałem zadanie wywiezienia tego, tym bardziej, że w tym miejscu miałem rozpocząć swoją działalność (jakąś). Wszystko zgromadziłem w jednym miejscu. W kwadracie. W sensie formy ułożenia. Nic nie było przypadkowo rzucone. Jakby ogromny tetris. Czekało na kogoś, kto miał przyjechać i zabrać. W pewnym momencie pojawił się Jan Peszek z kilkoma mężczyznami. Chcieli coś kupić, przeglądali zgromadzone rzeczy. Jan Peszek powiedział, że to obrzydliwe. Nic nie kupili i wyszli. Na wewnętrznym podwórku stały jakieś meble (ale nie były z mojego magazynu). W pewnym momencie przewróciły się na kogoś i ta osoba zginęła. Zupełnie się tym nie przejąłem. Okazało się, że mój magazyn jest już pusty. Moją działalnością okazała się działalność telewizyjna. Piracka 🙂 Znalazłem sposób na włamanie do sieci UPC i na jednym z kanałów mogłem na żywo nadawać swoje programy. Mogłem też, używając tej sieci, przenosić się do domu widzów. Niezwykłe uczucie 🙂

Lakszmi, Ganges i przyjaciel z rzeki

Krótki, ale totalnie niezwykły sen. Śniłem o rzece. Brunatna woda, ale przyjemna, rześka i o delikatnym, choć wyczuwalnym nurcie. Byłem w tej rzece z mężczyzną. Hindus, choć potężnej postury. Nie pływaliśmy dla rekreacji i przyjemności. To był jakiś rytuał. Zapytałem go, czy jesteśmy bezpieczni. Kiedyś słyszałem, że Ganges jest bardzo niebezpieczny biologicznie, że jest pełen zwłok ludzki, popiołu ze stosów pogrzebowych. Ten człowiek ze spokojem powiedział, żebym w to nie wierzył. Bogini Lakszmi nie pozwoliłaby, żeby stała nam się krzywda. Zanurzył się w całości w wodzie, ja stałem w wodzie po szyję. Gdy on wynurzył się, spokojny o zdrowie poszedłem za nim na brzeg, nie bojąc się nawet wziąć wody do ust. Czułem się bezpieczny i pod opieką Bogini Lakszmi. Przepiękny sen!

Ostatnia Aya?

Od wydarzeń przedostatniej Ceremonii upłynęło sporo czasu. Odkryłem wtedy, że już nie boję się niczego. Aya nie jest powodem do lęku. Wprost przeciwnie. I stało się coś dziwnego. Minął rok. W tym czasie, właściwie tuż po Ceremonii byłem pełen zapału. Już chciałem kolejną. Wypiję cały kubeczek, od razu! Ciach..

I tak przez rok NIC. Brak możliwości wyjazdu, brak organizatora i miejsca. Aya jednak wiedziała co robi. Przy okazji, lub celowo 🙂 poznałem się z Panią Cza. Wyjazd do kraju, że jest to zupełnie normalne i nikt się nie przyczepia do dorosłego człowieka o to co przyjmuje – to na szczęście nie problem. Wsiadałem w auto i po kilku godzinach mogłem cieszyć się swobodą i wolnością jako człowiek. Cieszyć się towarzystwem innych wolnych ludzi. No i cieszyć się spotkaniem z Panią Cza. Ale Pani Cza to inna historia. Skupię się na ostatniej Ayahuasce. Poznałem nowych ludzi i nowe miejsce, dość daleko od mojego kraju, no ale skoro przyszło mi żyć w czasach gdzie to inni mówią, czy mogę pić alkohol i on jest ok, czy palić Czangę czyli pić Ayahuaskę, ale to już nie jest ok. 

Te wspomnienia będą chyba najkrótsze i najbardziej zwięzłe w mojej 9 letniej historii i doświadczeniach z Ayahuaską. 

Dzień pierwszy – spokój, spokój, spokój. Już od jakiegoś czasu przyzwyczaiłem się, że wizyjność moich Ceremonii zredukowała się do absolutnego minimum (pomijając Ayę przedostatnią, ale to miało swój głęboki sens). Łącznie sześć porcji, gdzie normalnie (dla mnie) to dwie porcje zabierały mnie w nieznane rejony innych wymiarów. Tak, dzień pierwszy tak był – po prostu wiedziałem, że Aya jest. Czułem jej obecność, czułem jej wielki wpływ na to co czuję 🙂 I to był dzień emocji. 

Dzień drugi – już właściwie druga porcja zabrała mnie daleko. Ale zabrała mnie jako obserwatora. Było ze mną zdanie dziewczyny, która śpiewa podczas Ceremonii. Zdanie z pieśni którą, jak się okazało, napisała ona właśnie. Zdanie brzmiało tak:

NIE ZACZEPIAJ MYŚLI

To zdanie okazało się przewodnikiem, okazało się trzonem i drogą którą szedłem. Byłem obok swych myśli. Byłem obserwatorem. Były wizje, ale jakbym stał za szybą. One nie były już w żaden sposób dla mnie czymś, czego pragnę. W pewnym momencie wróciło moje Ego. Wróciło tylko mentalnie, bo ONO jest wciąż w podróży z moim ukochanym Feniksem. Wróciło odmienione. Nie było złych emocji, nie było złośliwości, dogadywania. Czułem, że Ego nie potrafi już tego robić. Czułem nawet, że przez moment chciało. Ale odpuściło. Wtedy, gdy stałem nad rzeką kolorów i dźwięków. Nad rzeką moich myśli i emocji które płynęły z prawej do lewej strony – nastąpiła eksplozja w mojej głowie, gdy powiedziałem do Ego – kocham Cię Stary. Jesteśmy jednością, jesteśmy tym samym. Funkcjonujemy w jednym wymiarze tu fizycznie, funkcjonujemy w wielu wymiarach energetycznych. Bądźmy dla siebie najważniejsi.

Ta eksplozja w głowie wybudziła mnie z transu. Ja już wiedziałem. Stała się rzecz ostateczna, przynajmniej na ten moment. Jestem WOLNY! Jestem spokojem i miłością. Nie mam za sobą już nic, co mnie obciąża. Nie mam nic co blokuje mój marsz. Marsz do przodu. To marsz jest celem. Wędrówka i poznawanie własnej drogi. 

Tematy poboczne były częścią artystyczną, że tak napiszę, całości. Było kolorowo, było spokojnie i bardzo bardzo łagodnie.

Po raz pierwszy od 9 lat nie czekam na kolejną Ceremonię. Po raz pierwszy pomyślałem sobie – hmmm… co dalej? Jestem w zupełnie nowym stanie. Totalnie czysty. Przeźroczysty. Nowy w każdej formie. Nie czekam na Ayę. Ale nie smuci mnie to. Trochę, przyznam się do tego, to zaskakujące uczucie. Przecież zawsze po, była Aya znów. Po raz pierwszy czuję, że nic mnie nie woła jako energii. Może przyjdzie chwila, że pomogę komuś innemu? Może to czas na… no właśnie, czas na wypełnienie pustki sobą i wypełnienie siebie pustką. Ale nie pustką samotności i beznadziei. Pustką siebie, ponieważ ja jestem pełny. Nie umiem tego inaczej opisać. Pierwszy raz w życiu fizycznie i świadomie czuję się wszystkim i czuję, że wszystko jest we mnie i mną. Tego nie da się opowiedzieć. To jest jedyne w swoim rodzaju. Jedyne i niepowtarzalne dla każdego z nas. Każdy czuje to inaczej. Po raz pierwszy mogę powiedzieć JA JESTEM.

Ale, jak się okazało, to doprowadziło mnie krok dalej. Pogodziłem się, wybaczyłem i uznałem – strach fizyczny, strach przed bólem. Rozpocząłem praktykę stania na gwoździach. Dzięki Justynie, która wprowadziła mnie, była przy mnie, była przewodnikiem w emocjach, w wizjach które już bez Ayi, pojawiały się w mojej głowie. Chwila gdy stawiasz stopy na gwoździach, chwila która wydaje się wiecznością, gdy przygotowujesz się aby wstać z krzesła. I ten moment gdy już stoisz. Deseczki Ognia dają o sobie znać. Twój umysł krzyczy, umiera – Justyna jest obok, prowadzi, mówi. Zaufałem Jej, zaufałem sobie. Zaufałem temu doświadczeniu. Mój strach, fizyczny wręcz ból (ale nie chodziło o stopy i gwoździe). Ból Ducha, ból każdej Molekuły ciała i umysłu przerodził się w SIŁĘ. Siłę i pragnienie, żeby wstać ponownie. Siłę tak wielką, że ból fizyczny stał się cieniem. Stał się Ogniem który grzał zamiast parzyć. Siłę tak wielką, aby trzeci raz, już na pożegnanie WSTAĆ i dać sobie chwilę na przyjęcie Strachu, ale już jako sprzymierzeńca. Jako Energii, wręcz realnego Bytu, który jest po to, żeby nas strzec, żeby nas bronić i być naszym Orężem. Nie przeciwnikiem i ciemną pieczarą. To część nas która troszczy się o nas. Jestem wdzięczny! Czekam na kolejną sesję. Kocham siebie. Bo

JA JESTEM!