Spotkanie w zaświatach

Byłem w mojej szkole podstawowej. Jako dorosły mężczyzna. Teraz. Chodziłem po korytarzach, wspominałem. Odkryłem jakieś dziwne schody, których nie było w tym miejscu. Spotkałem innych dorosłych, którzy nie odzywali się. Patrzyli na mnie dziwnie. Powiedziałem, że w latach 80 tych schodów tutaj nie było. Nikt nie zareagował. Chodziłem, wspominałem i zdecydowałem się już wychodzić, gdy na parterze, gdzie normalnie jest wyjście na boisko szkolne, był pokój. Jakby hotelowy. Ciasna klika, z łóżkiem, szafą, biurkiem i krzesłem. Spotkałem tam niedawno zmarłą koleżanką z klasy. Była aktorką teatralną. Od zawsze o tym marzyła. Dopięła swego.

Tutaj muszę opisać sytuację z życia, bo historia o tyle dziwna, że znalazłem ją po ponad 30 latach. Od opuszczenia podstawówki, po tych ponad 30 latach widziałem się z Nią pierwszy raz. Byłem na sztuce „Szczęściarze” w Jej teatrze gdzie grała główną rolę!!! Pierwszy raz od 33 lat mogłem znów z Nią pogadać. Kumpela z ławki szkolnej. Wielka miłość w szóstej klasie. Moja pierwsza dziewczyna. Nie mogę uwierzyć. Dwa tygodnie po naszym spotkaniu Anka nagle odeszła.

 Wracając do snu. Anka opowiadała mi o teatrze, chodziła po tym pokoiku. W swoim stylu snuła te opowieści o tym co kochała. O teatrze. Delikatnie zachrypniętym głosem. Siedziałem na krześle, słuchałem. Nagle, gdy zbliżyła się do krzesła, usiadła na łóżku a ja zapytałem – Anka, co się stało? Zapytała – ale co się miało stać? Odpowiedziałem – co się stało, że Ciebie już nie ma? W tej sekundzie Anka stała się kimś innym. Jakby otępiała. Patrzyła gdzieś w przestrzeń, nie umiejąc sklecić zdania. Powiedziała coś w stylu… nie wiem, oni przyszli.. i tak …. w tym momencie urwała zdanie. Do pokoju weszli dwaj uczniowie, z wyglądu ósmoklasiści. Złapali mnie i obezwładnili mówiąc PRZESTAŃ. Szarpnąłem się, wyrwałem z uścisku jednego z nich i obudziłem się. Nie czułem, że chcą im zrobić coś złego, ale ewidentnie nie chcieli, żebym dalej pytał. Nie chcieli też, żebym w ogóle dalej był w pokoju (w szkole) z Anką. Ehhhh…

Pszczoły w blaszanym ulu

Śniłem o podróży do jakiejś wioski, społeczności która żyła w zgodnie ze sobą i z naturą. Pojechałem tam moim autem, ale już na miejscu wysiadłem i powoziłem autem stojąc na tylnym zderzaku. Miałem lejce, przywiązane do kierownicy. Wszystko po to, żeby nie zniszczyć roślin które były na drodze prowadzącej do centralnego punktu tej osady. Wszędzie przepiękne kolory. Soczysta trawa, kwiaty. Niebo bez chmur, błękit tak głęboki, że chciałoby się wskoczyć. Zjechałem w dół po obrysie kwadratu. Prosta droga, jeden zakręt w lewo, prosta droga, znów w lewo. Dojechałem do centralnego miejsca, gdzie był dziwny ul. Zbudowany jak instalacje wentylacyjne ze srebrnej kwadratowej blachy (znów ten kwadrat). W tym ulu, jak to w ulu – pszczoły. Jak to bywa w moich snach o zwierzętach zacząłem panicznie bać się tych pszczół, bo słyszałem jak zaczynają wylatywać z tego blaszanego ula. Miliony owadów. Wszystkie w moją stronę. I co? I nic. Latały wokół mnie, obsiadły mnie całego. Otuliły swoimi „futerkowymi” ciałami. Było mi komfortowo, ciepło i przyjemnie 😀 

Wykolejenie pociągu

Dziwna linia kolejowa. Szedłem wałem, potem jechałem autem. Widziałem pociągi, jakby w lesie, na łąkach. Doszedłem do wiaduktu. Z góry obserwowałem bardzo długi pociąg który jechał „na północ” – czyli obracając się w moje prawo jechał „do góry”. Ciężko opisać, ale mniej więcej tak to wyglądało. Pociąg wiózł jakieś maszyny, ale wagony były połączone z podłożem i to właściwie betonowe podłoże zachowywało się jak taśmociąg. Jednak nie było w całości. Betonowe platformy były rozmieszczone co jakiś czas i to one „napędzały” pociąg. Coś poszło źle, i jeden z wagonów (otwartych, takich platform do przewożenia np. samochodów) wykoleił się i to zapoczątkowało katastrofę. Wszystko wpadało na siebie. 

Dziś była kontynuacja snu o pociągu, ale tym razem było krótko. Jakaś ogromna klatka straciła stabilność i wpadała do wody kołysząc się jakby przytwierdzona do pociągu (?!?!) 

Naczelne i przerażająca biała czaszka

Byłem w pawilonie z szympansami i/lub gorylami. W pewnym momencie wyjąłem białą czaszkę jakiegoś zwierzęcia. Nie była to czaszka naczelnego. Małpy wpadły w panikę/szał. Ja zresztą też, ale to był strach przed małpami. Biegały po całym terenie krzycząc przeraźliwie. Chciałem się wydostać. Wszędzie były tylko szyby pawilonu. Dach pokryty był metalową siatką. Próbowałem znaleźć jakieś wyjście. Chwilę to trwało, podskoczyłem i siatka delikatnie odpuściła. Zrobiłem się dziwnie płaski, początkowo zmieściłem tylko dłoń, a potem przeszedłem cały, mimo, że odległość pomiędzy siatką a dachem nie zmieniła się. Znalazłem się poza pawilonem z przerażonymi naczelnymi.

Spacer i konie

Byłem pośrodku nigdzie. Lasy, łąki. Były tam konie. Właściciele gdzieś zniknęli (spali?) a koniom chciało się pić i jeść. Uznałem, że mogę to zrobić. Zabrałem konie z boksów i wyszedłem na łąki. Konie jadły, miałem ze sobą ogromny pojemnik na wodę. Szliśmy bardzo długo, doszedłem do budynku, jakby pensjonatu, ale taki stary, kolonijny. Długi korytarz i pokoje po jednej stronie. Na końcu korytarza było pomieszczenie dla KONI(?!). Zaprowadziłem je tam, żeby odpoczęły przed powrotem. Zadzwoniła właścicielka, że konie zniknęły. Odpowiedziałem, że nie, że one są ze mną. Były głodne i spragnione. Opowiadałem o spacerze, o tym, że czasami oba konie chciały iść w różnych kierunkach. Dałem jednak radę nad nimi zapanować. Teraz odpoczywamy i niedługo będziemy wracać. 

Sen o tyle ciekawy, bo, choć bardzo lubię konie, to się ich boję. Nie podchodzę bliżej niż na 2 metry 😀 Sen jednak był spokojny. Byłem opanowany, choć czułem strach i niepokój, gdy podjąłem decyzję o „spacerze” z końmi. 

Kontynuacja snu

Jakiś czas temu pomagałem koleżance się ukrywać i dbałem, żeby była bezpieczna. To była ewidentnie kontynuacja tamtego snu (Inny, niebezpieczny świat). Tym razem byliśmy w pięknym miejscu, mieszkanie, ale bardzo jasne, czyste. Inaczej niż tamte brudne domki działkowe. Ewidentnie byliśmy u siebie, mieszkaliśmy razem. Nie było absolutnie nic niestosownego. Ktoś był u nas. Głowę położyłem na Jej nogach, Ona siedziała i temu komuś opowiadała to co się wydarzyło wcześniej. Co jakiś czas całowała mnie w policzek mówiąc „dziękuję”. Piękny sen. Bardzo spokojny, dobry.

Korea Północna i zepsuty ząb

Byłem gościem w Korei Północnej. Gościem samego Kima. Sam w tym śnie byłem zaskoczony, że tam jestem. Byłem traktowany jak król gdy pytano mnie skąd jestem i gdzie mieszkam. Odpowiadałem, że w pałacu Kima. Nie wiem czemu tam byłem. W moim apartamencie pojawił się Kim i podszedł do obłożnie chorego mężczyzny który jak się okazało, leżał pod kroplówką za kotarą. Przywitałem się z Kimem, zapytałem czy ten mężczyzna jest ciężko chory. Powiedziałem, że mi bardzo przykro i wyszedłem. Znalazłem się na targowisku. Budziłem zainteresowanie, ale ludzie byli bardzo przyjaźni. Szukałem na półkach jakiegoś lokalnego pieczywa, żeby spróbować jak smakuje. Widziałem tylko bułki, chleby i inne wypieki prosto z polskiego marketu. Byłem bardzo zdziwiony. Tuż przed moim wyjazdem trafiłem do dentysty. Nie wiem, dlaczego, bo nie bolał mnie ząb. Dentysta miał gabinet w kuchni, u mojej babci. Upierał się, że trzeba wyrwać zęba. Czwórkę z lewej strony na górze. Opierałem się, nie chciałem. Jednak tak się stało, że trochę go wyrwał, właściwie złamał w pół. Pokazał mi to co zostało w szczypcach. Ząb był w środku pusty, jak muszla, był brudny, z jakimś błotem, czy czymś maziowatym w środku. I od spodu miał dziurę przez którą to wszystko było widać. To co zostało w mojej szczęce było faktycznie połową zęba, ale zdrową, lśniącą i białą częścią. Jakby ta zepsuta skorupa tylko przykrywała zdrowy, choć w połowie ułamany ząb.

Inny, niebezpieczny świat

Śniła mi dzisiaj koleżanka. Dziwny sen. Żyliśmy w świecie, gdzie ludzie wyglądający inaczej 😛 byli ścigani. Ta koleżanka w realnym świecie wygląda inaczej. Jest Wampirzycą :). Konkretnie jest Gotką i zawsze jest zjawiskowo wystylizowana na elfią Wampirzycę z klanu Volkihar. Musiała się ukrywać. Byliśmy w jakimś studiu, gdzie wszczepiała sobie w dłoń jakieś metalowe stożki pod skórę. Mieszkaliśmy w domku na niby działce, było dość zimno. Warunki mieszkania też odbiegały od 5* hotelu 🙂 Miałem kilka takich domków. Co jakiś czas musieliśmy się przemieszczać, bo wszędzie były patrole i kontrole. Ubierałem ją wtedy w jakiś płaszcz i przenosiliśmy się po tych moich domkach, żeby była bezpieczna. Za każdym razem przepraszałem za warunki, ale Ona mówiła, że to nie jest ważne. Czuła się bezpieczna i mogła się wyspać. Potem jechaliśmy moim autem do Berlina. Podobno tam dało się normalnie żyć. Jechaliśmy bardzo dziwną autostradą. Wciąż zmieniającą kierunki. Wiedziałem, że to nie jest normalne i starałem się jak najszybciej wywieźć ją z tego dziwnego miasta. Ona cały czas trzymała mnie za bluzę, za kurtkę, żebym tylko nie pozwolił „im” Jej zabrać.

Pająk w palcu środkowym

Niezwykły i dość nieprzyjemny sen, choć dobrze się skończył. Rozmawiałem z kimś i po prostu dotknąłem prawą ręką lewej. Na środkowym palcu miałem kilka nitek pajęczyny. Zacząłem ją zdejmować i w tej chwili wyczułem dziwne coś. Nie strup, bo to było w kolorze skóry, było dość miękkie, ale jednak obce. Umiejscowione w głównym stawie środkowego palca u lewej ręki po lewej stronie tego stawu. Zeskrobałem to i zobaczyłem dziurę. Czarną w środku z wystającymi ostrymi odnóżami PAJĄKA. Końcówki tych odnóży były ostre i białe. Wpadłem w panikę. Nie miałem pojęcia jak go wyjąć. Spryskałem go wodą, ruszał się ale nie wyszedł. Potem znalazłem jakiś żel z alkoholem. Wylałem od razu całą butelkę na palec i do tej dziury w moim stawie. Pająk wyskoczył jak z procy i zaczął uciekać na ścianę. Nie zabiłem go, zostawiłem w spokoju. 

Leczenie w innych wymiarach

Niesamowite dwa sny. Pierwszy wydawał się nieopisywalny, jednak z tym dzisiejszym tworzy całość. W niedzielę wieczorem, w realnym świecie, dostałem bardzo wysokiej gorączki. Zapowiadała się trudna noc. Tak też było. jednak sen który pojawiał się za każdym razem gdy budziłem się w gorączce był kontynuacją od chwili, gdy się budziłem. Byłem w klinice, szpitalu, generalnie ośrodku medyczny. Za każdym razem gdy zasypiałem, trafiałem na jakiś oddział intensywnej terapii, gdzie leczono osobno, każdą komórkę mojego ciała. Naprawiano mnie i badano. Podobnie jak dawno temu, podczas Ceremonii, gdy naprawiały mnie ludziki z Fraglesów. Tym razem jednak nie widziałem postaci. Czułem tylko, że po prostu jestem zaopiekowany. Dziwiłem się jednak za każdym razem, że takie zaawansowane leczenie i nikt nie bierze za to pieniędzy. Po prostu mnie leczą. Sen z dzisiaj był już w innej scenerii. Był teatr, znajomi, jakieś przedstawienie. Konkluzja we śnie i po przebudzeniu – wszystko jest Energią i Wibracją. W tym przedstawieniu były figury geometryczne, kolory, ruch. Ale dyskusja po przedstawieniu i moje słowa sprowadziły się do tego właśnie zdania. Wszystko jest Wibracją i Energią, bez znaczenia jest to, jak to przedstawisz. po przedstawieniu wróciłem do domu. Uwaga dla wrażliwych. Opis jest dość niesmaczny.

Podszedłem do lustra i otworzyłem usta. Zobaczyłem zgrubienie na dziąśle. Przycisnąłem i przez zęba (jednego, po prawej stronie piątka lub szóstka na dole) trysnęła krew i ropa. Ogromne ilości tej mieszaniny. Po kolejnych uciśnięciach zaczęła lecieć już tylko krew. Później wszystko ustało. Zauważyłem ruch po lewej stronie. Podobnie jak poprzednio, dół, ząb albo piątka albo szóstka. Przycisnąłem dziąsło i z zęba wyłonił się jakiś jakby drut, odwłok? Przestraszyłem się. Puściłem. To coś schowało się do środka. Wiedziałem, że musze to wyjąć. przycisnąłem znów. Wyszło mocniej. Złapałem za tę wystającą część i zacząłem wyjmować to z zęba. Udało się wyjąć. To był jakiś nieznany pasożyt/owad/insekt? Pierwszy raz w życiu udało się narysować (mniej więcej) coś, co było we śnie.

To coś było jakby podwójne, w poziome pasy (fioletowe, może niebieskie). Z otoczki zewnętrznej wychodziło coś z podobnymi czółkami i jakby szczęką w środku. Te czułki były dość cienkie, jak czułki skolopendry. Całe stworzenie było długości męskiej dłoni. Twarde, jakbym dotykał struny od gitary. Wyjmując to panicznie się bałem, ale udało się. Rzuciłem to na umywalkę i patrzyłem, aż przestało się ruszać.